Czytałem już wiele poradników, w których starano się wytłumaczyć, jak osiągnąć sukces w sieci. Poruszano w nich kwestie sprzętu, jaki należy nabyć oraz programów, z którymi wypada się zaprzyjaźnić, aby serwować internautom schludne treści. I wiecie co? Dziwię się, że żadna poczciwa pisarzyna nie poruszyła jeszcze problemu, z którym zmagają się wszyscy perfekcjoniści. Dziwię się także samemu sobie, że dopiero teraz go spostrzegłem i nabrałem chęci, aby go zdefiniować. Podcina mi skrzydła od wielu lat, a ja nie próbuję z nim walczyć. Jeśli nie chcesz zginąć wśród dziesiątek tysięcy blogerów, a jesteś perfekcjonistą, koniecznie przeczytaj ten wpis.
Dzieło przymusu
Od zawsze musiałem mieć wszystko symetrycznie poukładane. Ale nie, nie na biurku. Dążyłem do tego aby wyjaśniać każdą wątpliwość. Jeśli nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na jakieś nurtujące pytanie, burzył się mój wewnętrzny porządek. Mimo, że fizycznie byłem cały, to pozostawałem w rozsypce do momentu, w którym zrezygnowany chwytałem za pióro i zaczynałem rozkładać dany problem na czynniki pierwsze. Tak powstawały moje pierwsze teksty, które budową przypominały esej. Ten proces sięga bodajże drugiej klasy podstawówki.
Setki kartek wypełnionych krzywymi literami były dziełem przymusu. Jedne wyrzucałem, a drugie przechowywałem na dnie szuflady. Wstydziłem się ich. Dopiero później odważyłem się anonimowo publikować je w internecie. Pomyślałem, że gdzieś może egzystować ktoś taki jak ja. Że ktoś może ich potrzebować. Stopniowo zacząłem też ujawniać swój wizerunek, a zamiast w piśmiennictwie, postanowiłem spróbować swoich sił w produkcji filmów. Już jako mały brzdąc, bo w wieku 11 lat, moje wideo-poradniki dot. konkretnych zagadnień informatycznych trafiały do ponad czterdziestopięciotysięcznej publiczności w internetowej telewizji YouTube. Kto wie, może byłeś wśród niej także ty?
W ciągu przeszło 5 lat poznałem wiele wspaniałych osób, z którymi z oczywistych względów różniła mnie przepaść wiekowa. Łączyły nas zaś setki godzin poświęcone tworzeniu półamatorskich filmów (od vlogów, przez gameplaye, po poezję przelaną na wideo) oraz utrzymywaniu kontaktu z widzami. O ile kiedyś zajęcie to wydawało mi się niepozorne, dziś wiem, że obrodziło w kilka przydatnych umiejętności. Pozostałością po tych czasach jest założona przeze mnie facebookowa grupa „Vlogerzy” zrzeszająca ponad 350 twórców contentu wideo. Jest to jedno z miejsc, w których początkujący dziennikarze mogą zawierać współprace bądź wymieniać się swoimi doświadczeniami. Jest to jedno z miejsc w zawiłej przestrzeni sieci www, w których na moich oczach wielokrotnie „wyłaniały się” gwiazdy internetu.
Perfekcjonizm przyczyną bolączek
Pewnie chcecie się zapytać: Gościu! W takim razie czemu my ciebie nie znamy? Czemu nie oblegają ciebie fani? Dlaczego nie współpracujesz z markami i nie oddziałujesz na rzeczywistość tak bardzo, jakbyś chciał? Jedną z odpowiedzi jest… perfekcjonizm. Wieczne poprawianie, usuwanie. Dążenie do doskonałości, które nie bez powodu nazywa się tylko „dążeniem” – nigdy jej nie osiągnąłem. Nie było jeszcze tekstu czy filmu, którego nie chciałbym usunąć lub zacząć od nowa. To prowokowało mnie do wstawania z łóżka o 4 rano i walki z dykcją czy z błahostkami, np. jakością znaku wodnego. Masakra!
Ale to jeszcze nic! Media społecznościowe – jak sama nazwa wskazuje – bazują na budowaniu społeczności. Jednak nie potrafiłem tego dokonać, gdy jak skarpetki zmieniałem swoje pseudonimy, kanały i blogi. Przychodził moment, w którym stwierdzałem, że już mnie coś nie satysfakcjonuje; że się w tym nie spełniam. Że jestem w stanie robić coś bardziej wartościowego. Wtedy następowała natychmiastowa migracja i proces organizowania nowego miejsca w sieci. Nawet, gdy mój kanał „XY” śledziło ponad 3 tysiące osób, nie miałem hamulców; byłem gotów ot tak go usunąć. Bez słów podziękowania, bez przeprosin.
Jestem zerem
Czy coś osiągnąłem? Nie, jestem zerem. Napracowałem się jak wół, ale nie było widać efektów. Może i czegoś się nauczyłem, to fakt. Ale nadal spoglądam na blogosferę z perspektywy początkującego pomimo tego, że zjadłem na niej zęby. Przełom nastąpił dopiero wtedy, gdy moją twórczość postanowiłem sygnować własnym imieniem i nazwiskiem. To motywowało mnie, abym jeszcze przed publikacją wypatrywał błędów i niedoskonałości. W końcu wszystkie cięgi spadną wówczas na mnie, a nie na „Ksawerego1234”. Przyjąłem również zasadę, aby nie edytować tego, co już zostało opublikowane. Na zasadzie „co się zobaczyło, to się nie odzobaczy„. Jeśli w internecie wisi jakiś knot i prawdopodobnie okaże się on przedmiotem drwin, niech wisi i pokazuje jaki KIEDYŚ byłem głupi; niech eksponuje progres, jaki przeszedłem.
Gdybym się nie powstrzymywał i nadal usuwał wszystkie prace, które uważam za słabe, prawdopodobnie pozbyłbym się wszystkiego, co zostało napisane dalej niż rok temu. A za rok przypuszczalnie usunąłbym także posta, którego właśnie czytacie. Jednak tego nie zrobię. Postanowiłem przyznawać się do wszystkich błędów, które popełniłem i nie żałować ich. Człowiek uczy się wszakże całe życie. Już nie wstydzę się tego, że rok temu, wraz z 9 lat od siebie starszym chłopakiem zorganizowałem projekt, który miał wstrząsnąć modową częścią internetu, a zakończył się fiaskiem.
Co z tego, że wydaliśmy na jego promocję całe nasze oszczędności (nawiasem mówiąc śmiesznie małe). Trudno, nie udał się. Wynieśliśmy z tego naukę. Wiemy już, że na Instagramie nie sprzeda się format sondy ulicznej nawet, jeśli wykorzystamy w niej popularną postać Janusza – w tym wypadku Janusza Mody, któremu stylizacje mieli dobierać spotkani na pieszych arteriach eleganci. Ci, którzy pomyliwszy je z wybiegiem uświęcali szare, polskie, osiedlowe chodniki. Staraliśmy się zdobyć dzięki nim lokalnych followersów i stworzyć taką powierzchnię reklamową, jaką mogły sobie tylko wymarzyć pomorskie sklepy odzieżowe. Cóż, no właśnie. Staraliśmy się.
Perfekcjonizm? Stocz z nim bój
Perfekcjonizm to nie wyrok; to przywara, która zostanie z tobą na długo. Ale da się z nią walczyć, a co pokrzepiające, chyba udaje mi się od niej stopniowo uwalniać. Ty też możesz to zrobić. Jednak proszę, nie wyzbywaj się jej – z reguły jest cechą pozytywną i przydatną. Należy tylko wydostać się z jej jarzma. Wierzę w to, że potrafisz to zrobić. Uda ci się, ale pamiętaj: rób wszystko tak, jakby miało się znaleźć w twoim portfolio. Nie poprawiaj tego, co już opublikowałeś. Zaakceptuj popełnione błędy – niech świadczą o tym, jak wielki progres napotkał twoją osobę. Jeśli masz kogoś, komu w pełni ufasz, nadaj mu uprawnienia administratora do wszystkich platform, na których pokazujesz swoje dzieła. Gdy najdzie cię chęć zatarcia śladów, zniknięcia z internetu i wyrzucenia do kosza setek godzin pracy, najpierw będziesz musiał porozmawiać o tym ze swoim przyjacielem. On cię naprostuje. Powodzenia!
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.